Mam dopiero 20 lat, właśnie zaczęłam studia i czuję się tym wszystkim okropnie przerażona i przytłoczona.
Od około 2 lat mam bardzo bolesne miesiączki, wybrałam sie z tym do ginekologa, przepisał mi tabletki antykoncepcyjne, stwierdził u mnie tyłozgięcie i tyle. W "międzyczasie" miałam wypalaną nadżerkę i niby wszystko było ok. Około pół roku temu odstawiłam tabletki antykoncepcyjne bo źle się po nich czułam (głównie psychicznie, ale zaczęłam też tyć) i wszystko wróciło do normy. Jednak jakieś 2 miesiące temu zaczęłam mieć problemy z żołądkiem - dziwne bóle w różnych miejscach, do tego wymioty, nudności i czasem zaparcia (szczególnie podczas miesiączki). Lekarz skierował mnie na badania - także na konsultację ginekologiczną i usg. Mój ginekolog jednak stwierdził że mam tylko małą cystę na prawym jajniku, ale że to nie od tego te objawy. Wszystkie badania -krwi, moczu itd. wyszły idealnie. Później na usg dowiedziałam się, że oprócz torbieli, mam dziwne ognisko w centralnej części macicy, więc wybrałam się do innego ginekologa zapytać co on o tym sądzi. I tam po wykonaniu usg usłyszałam, że po leczeniu luteiną torbiel się wchłonęła, jednak moje objawy i obraz usg wskazują na endometriozę, ale nie jest to jeszcze pewne w 100%, ponieważ nie miałam jeszcze badania histopatologicznego.
Właśnie jestem w trakcie owulacji i czuję się tragicznie - gorączka, bóle brzucha, kręgosłupa i bioder, nudności, zawroty głowy... Tutaj dowiedziałam się, że to normalne, więc postanowiłam do was napisać jak sobie z tym poradzić, bo właśnie zaczyna mi się sesja, a ja nie jestem w stanie nawet wstać z łóżka, żeby pójść na uczelnię, o nauce już nie wspomnę... Czy któraś z was też studiuje? Jak sobie z tym radzicie? Latacie do lekarza po zwolnienie z zajęć po każdym takim ataku?
Bardzo zależy mi na tym, żeby się utrzymać na studiach, ale przez tą całą chorobę i diagnozowanie opuściłam już tyle zajęć, że średnio sobie to wyobrażam


