Pierwszy dzień był najgorszy, po otrzymaniu wyników. Mąż rzucał czym popadnie, wściekał się, nie szło z nim pogadać, ale się przemógł i powiedział swojej mamuśce - zadzwonił do niej. Chyba bardziej po to, aby jej dowalić, ze się mylili, niż w kwestii informacyjnej. Teściowa, mimo że uslyszala jak zle sa wyniki powiedziala tylko ze bedzie dobrze i zeby trzymac sie zalecen lekarza - zlala sprawe. To go chyba najbardziej wkurzylo, bo jak jego siostra ma jakies zle wyniki, nawet lekko ponad lub ponizej to tesciowa odstawia taki cyrk jakby ktos umieral (zreszta mloda lubi robic kolo siebie szopke, ze jest wiecznie chora).
4.06 mamy urologa, jutro jeszcze antybiogram, bakteriologie i posiew na Urloplsame. A pozniej z wynikami do mojego endokrynologa. Po wyslaniu ostatniej paczki stwierdzil, ze woli spotkac sie z nami w gabinecie (do tej pory pisal maile) wiec tym bardziej maz sie zalamal.
Tłumacze mu, że są rożne wyjścia inne, że nikt nie musi wiedziec, ani jego rodzice, ani siostra. Nikt nie bedzie mu dokuczal. Niby jestesmy oboje katolikami, ale jezeli poprawi mu to humor, mozemy przemyslec inseminacje, albo in-vitro w ostatecznosci. U mnie juz nie ma problemow, endo wyleczone (na razie), czysto na macicy i jajnikach.
Martwie sie nie tyle tym, ze maz ma problem, bo to jest normalne - i tak go kocham i nie zostawie, ale wkur... mnie podejscie tesciow
